sobota, 27 października 2018

Za ile czas?

Walutą w świecie jest czas. To ile czasu poświęcamy danej obsesji, czyni nas bogatszymi, lub biedniejszymi. Ilość myśli, uderzeń skrzydeł motylich, w brzuchu, czy głowie, a może na plecach, rabuje nas z czasu. Myśli to czas. Myśl to słowo, myśl to czyn.

Przestać tracić czas na powtarzanie myśli. Tworzyć nowe universa.



wtorek, 12 czerwca 2018

Jestem biorobotem napędzanym Twoim Słowem. To niesamowite, jak istniejemy dzięki słowom.






środa, 18 kwietnia 2018

Foliowanie i spadanie.

Co tu robić w świecie, w którym wymyślono już wszystko? Pozostaje tylko zbierać śmieci. Naprawiać śmieci, ratować śmieci, tworzyć śmieci ze śmieci. Śmieci, które zewsząd rozszarpują swoimi szponami wyłapywać i czesać je swoją ideą. żeby jeszcze raz czuły się potrzebne, piękne i pokochane.
Takie niekochane, wyrzucone na śmietnik byty, sączą swoje nieszczęście w glebę wszechświata, wyrastają z marnotrawstwa później pokraki. Taka pokraka rodzi się na śmietnisku i myśli, że to jest zupełnie normalne. Nie jest. Korporacyjny wytwór w postaci śmieci, otoczył nas tak, że nie ma innej opcji. Targamy niechciane rzeczy do domu, bo czy chcianym jest blister, którego nie można bez broni otworzyć? Najlepiej obcinając opuszkę, wtedy producenci przylepców zacierają palce. No i nożownicy nie są w tyle, bo nożem z obiadu tej zarazie nie podołasz. Kupując dwie torby rzeczy, kupujesz w tym jedną torbę śmieci, które musisz zapakować w, a jakże, kupiony worek na śmieci i dymać po schodach do śmietnika z całym tym bajzlem, ba! teraz każą jeszcze segregować śmieci. Ciekawe, jaki będzie następny krok, bo zakazy ogródków już w świecie są. W "Wolnym" Kraju nie można hodować pietruszki, tylko trzeba kupować tę z opakowania w trzy tacki i woreczki plus nadruk, papierowa z klejem nalepka, technologia do wyprodukowania pietruszki godna kolonizacji Wenus i kanalizacji Marsa, plus rój niewolników tę łodyżkę dostarczający do portfela, i Ty, Baranie nosisz tylko śmieci po piętrach. Zamiast podlewać doniczkę, albo grządkę. I dieta zajęcy wzbogaciłaby się, bo królik nie baran, za samą trawą nie przepada - skubnąłby jeszcze jakąś marchewę, zamiast folii z trawnika. Nawet gówno foliujemy, albo raczej tylko gówno jest zafoliowane. Tak, jakby kosmiczna energia odizolowana byłaby od produktu, jakby chciano zaizolować koncentracyjną energię fabryki w tym, czym się żywimy.

... cdn ...






niedziela, 29 października 2017

Czy rozwiązaniem problemu mikroplastiku może być stopniowe oczyszczanie wody przez odparowanie? Od jakiegoś czasu zajmuję się ogrodowym recyklingiem włókien celulozowych, czyli po prostu papieru w formy użytkowe - pojemniki, lampy, meble, kasetony akustyczne, ramy obrazów itd. Nalewam wody do papieru i suszę na Słońcu, jedyne, co używam, to wiertarka i siła mięśni, nie miałam jeszcze okazji spróbować betoniarką, ale pewnie w przyszłym roku się uda. Zastanawiam się, czy taka plażowa akcja mielenia papieru z wodą z morza, wykonywana przez ludzkość miałaby pozytywny skutek na przefiltrowanie wody, bo rośliny mogą nie wytrzymać takiej roboty. Możnaby piasek sypać do pojemnika z wodą, a  zlaną wodę zmieszać z reklamami z papieru i wysuszyć w promieniach słonecznych. Mikroorganizmy odrosną w pozostałej wodzie, która doleje się czystza z nieba. Zamiast siłowni zużywając energie, robić coś istotnego. Zamiast różańca - następnym razem przynosi wiaderko, łopatę, papier i oczyszcza wodę. Może powstanie nowa moda na przedmioty wykonane osobiście z papieru, który można przerabiać w nieskończoność, zamiast produkować nowy? Uszanujmy życie naszych pięknych braci, które oddały nam życie swoich pni i gałęzi i starannie ratujmy każdy strzępek papieru. Słyszę ich pisk, kiedy leżą na ulicy, zmieszane z błotem. Niech jeszcze pomogą oczyścić wodę wszechoceanu.
Pomijam już fakt, że to wspaniała zabawa. Dzieciaki z warsztatów wychodzą radosne jak tylko mogą i rozpromienione, zrelaksowane, a dorośli też się przyłączają chętnie, jakież radosne i niecierpliwe czekają na efekty!

Ciekawi mnie jedna informacja. Jak czysta jest para z wody zanieczyszczonej farbą drukarską, klejem i cholera wie czym tam z Oceanu, czy dachu, bo jak tylko mogę używam deszczówkę, ale głównie wodę z kranu, tutaj okropnie zanieczyszczoną chlorem i pewnie hormonami. Nie jestem chemikiem, ale ciekawi mnie niezmiernie, czy takie cząstki zanieczyszczeń zostaną utrwalone w papierowych przedmiotach i przez ten papier zatrzymane?

Papier potrafi być wytrzymały jak drewno, szczególnie, gdy połączony z żywicą, polistyrenem, robiłam już doświadczenia. Jednakże taka działalność wiąże się z filtrami w lakierni, a takiej nie mam - jestem włuczęgą ;-). Potrafi paier być jak porcelana, wytrzymały i delikatnie kruchy. Z powodzeniem może wiele plastików zastąpić, przy czym nie elektryzuje kurzu z całej okolicy, nadaje się idealnie na prawie wszystko. Wiem, bo używam. No i jak taki przedmiot się znudzi, to nie stanie się plastikową trucizną, którą, mimo recyclingu jest nieustannie, jak można nawet wypić wodę z butelki plastikowej? Czy to tak bardzo boli zabrać sobie z domu małą butelkę szklaną? Jakim ćwokiem trzeba być, by targać plastikowe śmieci w tę i nazad? Ze sklepu, ze śmieciami i tak non stop. Trzeba już na prawdę nie mieć co robić z czasem. Tak was obserwuję ludzie, i nie mogę uwierzyć w Waszą Głupotę Zbiorową. W sklepach, na ulicach, wszyscy zahipnotyzowani. Pora włączyć Syrenę Alarmową na Głupotę Zbiorową - haha, wyszła mi nazwa zespołu punkowego.

Jak wyglądałyby takie narzędzia pomiarowe, gdzie tu zbadać próbki, czy ktoś mógłby zbadać temat, zrobić pomiar z użyciem wody morskiej? Jakieś obliczenie, czy w ogóle takie działanie miałoby sens? Interesuje mnie na przykład abstrakcyjna liczba ludzi, którzy wykonywaliby takie karkołomne zadanie, ile wiaderek trzeba by w ile dni przesitkować. Ewentualnie roboty, ale tu też trzeba by przeliczyć, czy koszt ekologiczny stworzenia takiego robota nie przewyższy z niego korzyści, z tym, że tu trzeba odjąć bezcenny aspekt działania wspólnie, razem dla wyższego dobra i socjalizowanie dzieciarni uzależnionej od ekranów. Ot, artystyczna ciekawość, ile wiaderek oceanu zająłoby ile dni ilu ludziom. Ile papieru, czy też innych włókien?

Wydaje mi się, że musimy ten proces oczyszczania oceanu przeprowadzić mechanicznie, modyfikowanie genetyczne organizmów budujących swe ciała z plastiku, lepiej, żeby nie wchodziło w rachubę, choć już pewnie, jak nie samoistnie, to z pomocą naukowców się to już dzieje.

Ciekawi mnie fakt, jak wielka cząstka, czy nanocząstka zanieczyszczenia unosi się z parą wodną? (No grało się z chłopakami w piłkarzy na chemii i podróżnicze książki też były ważniejsze..) jakby ktoś to wyjaśnił, najlepiej obrazkowo :-P, to byłoby wspaniale.

Pozdrawia Zespół Syreny Alamowej na Głupotę Zbiorową,
Ania Werner i Papierowe Formy.




Miłość

"Do Ciebie"

Żeby świat Cię kochał,
Musisz najpierw pokochać Siebie.
Swoje myśli pokochaj,
Słowem swym
i Myślą swą
Kochaj siebie
Pokochaj swoją gębę, bo innej nie masz
Mimo, że brzydka, to najpiękniejsza,
Z miłością myśli wyrytą.
Na najbrzydszej gębie,
Piękne myśli malują arcydzieło.
Świat Cię pokocha,
Gdy pokochasz swe słowa.
Na początku jest słowo -
- A jeszcze przed wybór
Jakie słowo pomyśleć.

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Musimy naprawić świat. My. Teraz. Jak? Proste. Zakładamy ogrody, przestajemy kosić jebane trawniki i pozwalamy Naturze samej funkcjonować, ziołom rosnąć pachnąc, zajęcom i lisom, psom i kotom, kurom, krowom żyć wolno w miastach i na przedmieściach. Pozwólmy przyrodzie samooczyszczać się, liściom wyłapać smog. Nieużytki same zamienią się w zagajniki i lasy, sztuczne burze znikną, miasta się schłodzą od tych dzielnych pionierów co rosną na betonie w kropli wody, za nimi pójdą inne, tworząc mikroklimat życia, my będziemy zdrowsi i nie będziemy musieli już tych okropnych, nudnych trawników kosić tracąc nań niepotrzebnie minuty naszego bezcennego życia.

To już powoli w Krainie Kultu Trawnika się dzieje, bo młodzież woli pograć zajarawszy, miast bezmyślnie kosić kosiarką. Już oczy me cieszą bujne miejskie ląki miejscami przebijające się nieposkromionym żywiołem, które pachną o zachodzie Słońca, nawet w metropolii. Jeszcze co prawda ludzie boją się mandatów za trawnik dwa centymetry wyższy niż u sąsiada, ale powoli dowiadują się jak dali się sterroryzować modnemu praniu mózgów, że im więcej trawnika tym więcej... Czego? Głupoty? Większego masz bo dłużej hałasujesz?

Zlikwidować monokultury w świecie roślin. Ubogacić trawniki! Więcej wolnych roślin, więcej owadów, śpiewaków skrzydlatych, piękniej, kolorowo. Są lekarstwa i jest jedzenie. Ogrody zamiast betonu dla maszyn.

Uwolnić prysznice i toalety na koszt miasta, niech nasze podatki poprawiają nasze życie i powietrze. Uwolnić ławki. W Kraju Terroru ławki są albo tak wąskie, że tylko do połowy rowa można ogon oprzeć i na stacji metra jest taka jedna trzyosobowa, albo są takie metrowe, że albo wchodzi jeden amerykanin, albo ledwo para normalnych, bo już muszą się dotykać, albo takie z przegródkami, w których połowa amerykanów klinuje się na dobre a ty robisz siniaki na łokciach. Plus syrena pojazdu   co pół godziny, żeby rozkojarzyć, wytrącić z równowagi. To już są metody lekkoobozowe na tresurę osobników, pozamykać ich jeszcze w pudełkach i przekonać, że słuchanie powtarzanego rytmu z głośnika jest fajne, a im głośniej, tym jeszcze masz większego. Staliśmy się niewolnikami maszyn. Słuchamy muzyki maszyn, bo to, że człekopodobny, albo wręcz sztuczna inteligencja, wymyśli zlepek trzech nut i powtarza go przez pięć minut z refrenem głosu z maszyny, bo udało mu się napisać linijkę sloganu, zmieniając tylko dźwięk na wyżej, czy niżej, to już nie jest muzyka, to jest hipnoza akceptacji podgrzewanej wody, a ty żabo żyj we wrzątku. W muzyce maszyn nie ma opowieści, całej historii emocji, kiedy myśl płynie w rejony niezbadane, w manowce, kiedy zwiedzasz równoległe światy i myślisz o bliskich. Nie ma zatrzymania się z zachwytu nad dworcowym grajkiem pieszczącym instrument, czy ludzie potrafią jeszcze się zachwycać? Na widok małego niebieskiego kwiatuszka, który wyrósł na betonie? Na widok słoneczka namalowanego kredą w niezdarnej rączce na chodniku? Na widok iskry odbitej od pyłu w wiosennym słońcu?

Co was, ludzkość XXI wieku zachwyca? Drogość? Cena? Cena krwawego brylantu? Podprogowy program sączony przez dekadę z telewizora, który każe panienkom sikać na widok pierścionka? Bardziej błyszczące i większe pudełko? Głośniejszy głośnik? Bardziej ryczący motor? Warczymy na siebie maszynami. Po co?

Uwolnić Nas. Uwolnić zwierzęta i rośliny z obozów koncentracyjnych fabryk.

Zacznijmy od zaprzestania koszenia trawników i zakładania ogródków warzywnych pod domami, blokami, niech odrośnie puszcza. Kury niech będą wolne i dziobią między blokami. Młodzież na szczęście lubi rośliny, głównie palić, więc jest nadzieja. Gdyby tylko pozwolić jej hodować rośliny, z radością dokonanego cudu tworzenia zaczęłaby przynosić także te jadalne. Nauczmy młodzież ogrodnictwa.

Wraz z normalnym ludzkim zajęciem zapewniania sobie jedzenia, znikną korporacje i ich coraz dziwniejsze pomysły. Teraz dżendery wymyślili, a jutro, że samobójstwo jest supertrendy, na przykład z paroma nieświadomymi osobami... W sumie, co mnie to obchodzi, ja tam z mojego rajskiego ogrodu nie wychodzę, nie mam telewizora, ni radia, muzykę mam tylko z instrumentów żywych ludzi, informacji kilka z kilku niszowych stron i od kilku komentatorów obiektywnych, którzy odróżniają dobro i zło. Ściek jest w innej wiosce, płynie obok mnie, nie dotyczy, tylko mozolnie błagam Naturę, by uzdrowiła Świat, sieję kwiaty i zbieram śmieci.

Zamiast farmacji, tylko zioła i dietę. Unikam sztucznej, zapakowanej żywności, cukru i tego, co zrobili z mąki. Uciekam przed muzyką maszyn i widokiem telewizorów. Jeżdżę komunikacją miejską i rowerem. Zamiast kosmetyków i chemii w milionach plastikowych buteleczek - mydło, soda, ocet, cytryna i olej, woda utleniona, spirytus. O skórę i zdrowie dbam dietą. Odzież tylko sprzed epoki modyfikowanej pestycydem bawełny, mam kilka i wystarczy. Butów pięć par też wystarczy. Nic nie kupuję, bo wszystko mam z poprzedniego pokolenia, które jak opętane zaczęło erę marnotrawstwa. Za to chętnię płacę artystom, muzykom, rzemieślnikom i ogrodnikom. Pieprzyć modę i korporacje.

Muzyka maszyn maskuje pudełka w których nas podgrzewają.

sobota, 8 kwietnia 2017

Chcesz kawy?

Opiekuję się starym i śpiewającym skrzypiącym trzewiami domem, kiedy odwiedzają go dwie wycieczki pierwszaków. Gwar zapanował niesłychany, wrzask, biegają, jedzą, wyciągają z szaf coraz to nowsze niezwykłości. Sadzają dmuchanego słonia na babce z piasku, słoń spada i trąbą zrzuca na podłogę kryształowy talerz z newiadomego powodu położonego na gałęzi. Talerz wbija się pionowo w piasek omijając sprawnym lotem małe łapki usiłujące go schwytac. Wiele łapek, bo ktoś zadał sobie wiele tudu, by umieścić talerz wysoko, w koronie. Talerz lecąc otrzepał się z kurzu obdarowawszy nim bezlistne gałęzie wczesnowiosenne, te teraz przetransportują kurz w kierunku korzeni, wezwawszy deszcz na pomoc, bo taki kurz z całym swoim kosmicznym bałaganem niezwykle smakuje podziemnemu światu korzeni. Ale to potem.

Przedtem, talerz swoim lotem mógł skosić niejeden kark i nabić niejednego guza na unikających go głowach, ale tego nie zrobił, sprawnie wymanewrował upadek.
Zręcznie wylądował minąwszy wszelkie przeszkody wzbijając tuman zachwytu obserwatorów i jednocześnie łapek wyciągniętych do ucapiania. Wbił się w górę piachu i od razu zamarł z cichym, niemal nieuchwytnym grzmotem zderzenia z każdym ziarenkiem z osobna. Słyszalnym jednak w całym paśmie talerzowym i piaskowym zgrzytnięciem - zakończył swój popis na dziś, wystawiając się na dalsze działanie nieznanego losu, bo niewiadomo czy zostanie nieruchomym pomnikiem, czy jakiś kredens zaszczyci swą obecnością.

Dwie wycieczki klasowe pierwszoklasistów powiększyły się jeszcze o bliższe i dalsze kuzynowstwo wraz ze soimi pociechami i zamężnymi cioteczkami. Nieżonaci wujaszkowie wolą szukać złocistego napoju na dnie szklanicy i zaglądać pod okoliczne spódniczki, w płonnej nadziei, że może tym razem się uda. Młodsze niezamężne kuzyneczki prasują kwieciste spódniczki i też na szczęście nie powiększyły chaosu w domu, którego pilnuję.

Zaglądam to tu, to tam, pozwalam im na wszystko, jednakże tłumacząc, że jak zrobią większy bałagan, to dłużej będą sprzątać, a nie wyjdą, dokąd nie posprzątają - niby arcyproste, ale niewielu pojmuje, więc tłumaczę, że mogą wszystko, byle robić przerwy w szale odkrywcy i odkładać odkrycia ze szlaków komunikacyjnych zanim zacznie się nowe pozukiwanie przygód. Całe dwie wycieczki pierwszoklasistów, a zwłaszcza ciotczki pojęły w lot i w porę wyhamowują pęd zatracenia w oceanie przygody. Bałagan faluje przypływem i odpływa w coraz to głębsze pokłady zabawy. Usuwam tylko przeszkody i zapobiegam wypadkom przewidując następstwa wystających kantów i lin pod nogami, podwiniętych dywanów i krzeseł, które też zechciały bawić się w ogólnym szaleństwie.

Tupot pięt na strychu.

Na strychu dżungla bałaganu. Kable. Prąd. Włączą światło i jedno tylko Licho wie, co jeszcze włączą. Iskrząca wizja.

Biegnę po schodach, spiętrzony bałagan stwierdził, że trochę się porusza za sprawą myszkujących chochlików z pierwszej klasy, i jakby zmieniał objętość. Mapuję w myśli kable i niepewne połączenia, bo nie chcemy chyba psuć zabawy chaosem? Nie chcemy dymu, ani akcji ratunkowej. Chcemy zepsucia bałaganu? Co wtedy będziemy sprzątać? Chcemy uratować bałagan.

Faktycznie już iskrzyły.

Zabezpieczam je na szybko, bo strych pulsuje radością, póżniej wrócę i zaizoluję jeszcze lepiej. Zak zaizoluję, że przetrwa izolacja całą wieczność.. Wyglądam przez okno - a tam wije sie iskrzące gniazdo kabli walcząc o miejsce z pnączem liściastym. Nie ma wyjścia, trzeba wyjść przez okno, stanąć na chybotliwym gzymsie.
Izoluję iskry, nakładam z powrotem szklane izolatory i wtem czuję, że gzyms nie lubi moich butów. Zrzucił mnie z grzbietu i tylko pnącza trzymają mnie w nadziemnym tańcu, stopy szukają gzymsy, a ten przestał się marszczyć i wypiął się na gładko.

Próbuję się wciągnać przez małe okienko, ale to też jakby się obraziło i uskakuje przed każdym moim susem. Ale jest! Jest ktoś, kto może sięgnąć i złapać mnie za odzież, wołam. Ratunku!

Jedna z zamężnych kuzynek, ta, co zawsze chce wszystkich napoić i nakarmić, wchodzi z tacą pełną zastawy na strych. Tacy nie ma gdzie postawić, gdyż gejzer zabawy zmienił oblicze strychu. Ma tam Czajniczek, kawiarkę, filiżanki spodki, porcelanowe pokrywki i całą rodzinę serwetek. Talerzyki, ciasteczka w czterech odmianach, miód, łyżeczki i cały rozgardiasz niezbędnych do napicia się napoju sprzętów, dzbanki z różnymi odmianami napojów tłoczą się w kolejce na swoją kolej , pokrywkę dotyka kawiarka, ta wrzeczszy: co się rozpychasz!? Niedługo dojdzie do rękoczynów, ale wytrwała kuzynka pragnie dowiedzieć się czego się napiję, jakby w ogóle nie zauważała okienka, ani końca podłogi, której już nie ma pod moimi stopami. Krzyczę, złap mnie, napiję się kawy za chwilę, a ta dalej swoje, a jakiej, czy czarnej, czy z cukrem, kakao, czy może z truflą. Jak ona upchnęła to wszystko na jednej tacy?!

Wiszę w dwóch trzecich bez oparcia. Nogi wierzgają, jakby próbowały żabką podpłynąć do łuszczącego się farbą parapetu, ale złożenie w powietrzu ciała w nożyce, żeby choć jedną nogę już przełożyć, nie daje efektu, jakby okienko zacisnęło usta zawstydzone łuszczeniem.

- Ile łyżeczek?
- Czego? Wciągnij mnie! Proszę!
- Jak to czego? Cukru! Do kawy!
- Bez cukru! Złap mnie, bo spadam przecież!
- Woda wystygła, zaraz zaparzę świeżej. - Odparła, jednocześnie kopiąc ramię bałaganu, który zaczął już zagarniać ostatni kawałek miejsca, które upatrzyła sobie na postawienie tacy - Ale tu bałagan! Zaraz wstawię wodę na gaz.
- Pomóż mi proszę, złap mnie, bo spadnę całkiem! - wierzgając na jednej ręce, bo drugą już dawno nie trzymam noża, ani izolacji. Nóż poleciał w krzaki róż, bo tam na pewno nikt nie siedział, jedna nawet stracila dumną głowę. Nie chcę podzielić losu talerza, wierzgam więc nowe konfiguracje ciała, by żalnie zaprezentować się zaciśniętym usteczkom okienka, może rozdziawi gębę w zachwycie i wtedy wskoczę jak szczupak.

Ponieważ taca stałaby krzywo i mikroświat dekoracyjnych prepitetów uległby co najmniej zagładzie,  Niezamężna Kuzynka uchylająca się przed gromadą wirujących pociskami bałaganu pierwszaków  postanowiła pozwolić rozpierzchnąć się porcelanowym cacuszkom w bezpieczne miejsca, jakby głucha na wrzaski zza okna. Dyndam sobie i analizuję w annałach pamięci, czy aby ta właśnie kuzynka jest całkiem zdrowa i nie ma ubytku słuchu, o ubytku wyobraźni nie wspominając, używam do tego brutalnych skrótów myślowych, bo czas jakby bulgotał w miejscu, bo wciąż jednak dyndam połową w zaokniu.

- Jest! znalazłam czajnik! Zaraz będzie kawa.