sobota, 8 kwietnia 2017

Chcesz kawy?

Opiekuję się starym i śpiewającym skrzypiącym trzewiami domem, kiedy odwiedzają go dwie wycieczki pierwszaków. Gwar zapanował niesłychany, wrzask, biegają, jedzą, wyciągają z szaf coraz to nowsze niezwykłości. Sadzają dmuchanego słonia na babce z piasku, słoń spada i trąbą zrzuca na podłogę kryształowy talerz z newiadomego powodu położonego na gałęzi. Talerz wbija się pionowo w piasek omijając sprawnym lotem małe łapki usiłujące go schwytac. Wiele łapek, bo ktoś zadał sobie wiele tudu, by umieścić talerz wysoko, w koronie. Talerz lecąc otrzepał się z kurzu obdarowawszy nim bezlistne gałęzie wczesnowiosenne, te teraz przetransportują kurz w kierunku korzeni, wezwawszy deszcz na pomoc, bo taki kurz z całym swoim kosmicznym bałaganem niezwykle smakuje podziemnemu światu korzeni. Ale to potem.

Przedtem, talerz swoim lotem mógł skosić niejeden kark i nabić niejednego guza na unikających go głowach, ale tego nie zrobił, sprawnie wymanewrował upadek.
Zręcznie wylądował minąwszy wszelkie przeszkody wzbijając tuman zachwytu obserwatorów i jednocześnie łapek wyciągniętych do ucapiania. Wbił się w górę piachu i od razu zamarł z cichym, niemal nieuchwytnym grzmotem zderzenia z każdym ziarenkiem z osobna. Słyszalnym jednak w całym paśmie talerzowym i piaskowym zgrzytnięciem - zakończył swój popis na dziś, wystawiając się na dalsze działanie nieznanego losu, bo niewiadomo czy zostanie nieruchomym pomnikiem, czy jakiś kredens zaszczyci swą obecnością.

Dwie wycieczki klasowe pierwszoklasistów powiększyły się jeszcze o bliższe i dalsze kuzynowstwo wraz ze soimi pociechami i zamężnymi cioteczkami. Nieżonaci wujaszkowie wolą szukać złocistego napoju na dnie szklanicy i zaglądać pod okoliczne spódniczki, w płonnej nadziei, że może tym razem się uda. Młodsze niezamężne kuzyneczki prasują kwieciste spódniczki i też na szczęście nie powiększyły chaosu w domu, którego pilnuję.

Zaglądam to tu, to tam, pozwalam im na wszystko, jednakże tłumacząc, że jak zrobią większy bałagan, to dłużej będą sprzątać, a nie wyjdą, dokąd nie posprzątają - niby arcyproste, ale niewielu pojmuje, więc tłumaczę, że mogą wszystko, byle robić przerwy w szale odkrywcy i odkładać odkrycia ze szlaków komunikacyjnych zanim zacznie się nowe pozukiwanie przygód. Całe dwie wycieczki pierwszoklasistów, a zwłaszcza ciotczki pojęły w lot i w porę wyhamowują pęd zatracenia w oceanie przygody. Bałagan faluje przypływem i odpływa w coraz to głębsze pokłady zabawy. Usuwam tylko przeszkody i zapobiegam wypadkom przewidując następstwa wystających kantów i lin pod nogami, podwiniętych dywanów i krzeseł, które też zechciały bawić się w ogólnym szaleństwie.

Tupot pięt na strychu.

Na strychu dżungla bałaganu. Kable. Prąd. Włączą światło i jedno tylko Licho wie, co jeszcze włączą. Iskrząca wizja.

Biegnę po schodach, spiętrzony bałagan stwierdził, że trochę się porusza za sprawą myszkujących chochlików z pierwszej klasy, i jakby zmieniał objętość. Mapuję w myśli kable i niepewne połączenia, bo nie chcemy chyba psuć zabawy chaosem? Nie chcemy dymu, ani akcji ratunkowej. Chcemy zepsucia bałaganu? Co wtedy będziemy sprzątać? Chcemy uratować bałagan.

Faktycznie już iskrzyły.

Zabezpieczam je na szybko, bo strych pulsuje radością, póżniej wrócę i zaizoluję jeszcze lepiej. Zak zaizoluję, że przetrwa izolacja całą wieczność.. Wyglądam przez okno - a tam wije sie iskrzące gniazdo kabli walcząc o miejsce z pnączem liściastym. Nie ma wyjścia, trzeba wyjść przez okno, stanąć na chybotliwym gzymsie.
Izoluję iskry, nakładam z powrotem szklane izolatory i wtem czuję, że gzyms nie lubi moich butów. Zrzucił mnie z grzbietu i tylko pnącza trzymają mnie w nadziemnym tańcu, stopy szukają gzymsy, a ten przestał się marszczyć i wypiął się na gładko.

Próbuję się wciągnać przez małe okienko, ale to też jakby się obraziło i uskakuje przed każdym moim susem. Ale jest! Jest ktoś, kto może sięgnąć i złapać mnie za odzież, wołam. Ratunku!

Jedna z zamężnych kuzynek, ta, co zawsze chce wszystkich napoić i nakarmić, wchodzi z tacą pełną zastawy na strych. Tacy nie ma gdzie postawić, gdyż gejzer zabawy zmienił oblicze strychu. Ma tam Czajniczek, kawiarkę, filiżanki spodki, porcelanowe pokrywki i całą rodzinę serwetek. Talerzyki, ciasteczka w czterech odmianach, miód, łyżeczki i cały rozgardiasz niezbędnych do napicia się napoju sprzętów, dzbanki z różnymi odmianami napojów tłoczą się w kolejce na swoją kolej , pokrywkę dotyka kawiarka, ta wrzeczszy: co się rozpychasz!? Niedługo dojdzie do rękoczynów, ale wytrwała kuzynka pragnie dowiedzieć się czego się napiję, jakby w ogóle nie zauważała okienka, ani końca podłogi, której już nie ma pod moimi stopami. Krzyczę, złap mnie, napiję się kawy za chwilę, a ta dalej swoje, a jakiej, czy czarnej, czy z cukrem, kakao, czy może z truflą. Jak ona upchnęła to wszystko na jednej tacy?!

Wiszę w dwóch trzecich bez oparcia. Nogi wierzgają, jakby próbowały żabką podpłynąć do łuszczącego się farbą parapetu, ale złożenie w powietrzu ciała w nożyce, żeby choć jedną nogę już przełożyć, nie daje efektu, jakby okienko zacisnęło usta zawstydzone łuszczeniem.

- Ile łyżeczek?
- Czego? Wciągnij mnie! Proszę!
- Jak to czego? Cukru! Do kawy!
- Bez cukru! Złap mnie, bo spadam przecież!
- Woda wystygła, zaraz zaparzę świeżej. - Odparła, jednocześnie kopiąc ramię bałaganu, który zaczął już zagarniać ostatni kawałek miejsca, które upatrzyła sobie na postawienie tacy - Ale tu bałagan! Zaraz wstawię wodę na gaz.
- Pomóż mi proszę, złap mnie, bo spadnę całkiem! - wierzgając na jednej ręce, bo drugą już dawno nie trzymam noża, ani izolacji. Nóż poleciał w krzaki róż, bo tam na pewno nikt nie siedział, jedna nawet stracila dumną głowę. Nie chcę podzielić losu talerza, wierzgam więc nowe konfiguracje ciała, by żalnie zaprezentować się zaciśniętym usteczkom okienka, może rozdziawi gębę w zachwycie i wtedy wskoczę jak szczupak.

Ponieważ taca stałaby krzywo i mikroświat dekoracyjnych prepitetów uległby co najmniej zagładzie,  Niezamężna Kuzynka uchylająca się przed gromadą wirujących pociskami bałaganu pierwszaków  postanowiła pozwolić rozpierzchnąć się porcelanowym cacuszkom w bezpieczne miejsca, jakby głucha na wrzaski zza okna. Dyndam sobie i analizuję w annałach pamięci, czy aby ta właśnie kuzynka jest całkiem zdrowa i nie ma ubytku słuchu, o ubytku wyobraźni nie wspominając, używam do tego brutalnych skrótów myślowych, bo czas jakby bulgotał w miejscu, bo wciąż jednak dyndam połową w zaokniu.

- Jest! znalazłam czajnik! Zaraz będzie kawa.