poniedziałek, 11 czerwca 2012

Lepsze gorsze, gorsze lepsze, stare nowe.


Po co się niszczy najpierw to, co już jest i jest dobre, a potem tworzy gorsze? Czyżby znak XXI wieku? Coś było stare, trochę używane, wychodzone, wymacane, wyoddychane, obejrzane milionkrotnie w najmniejszych detalach, możnaby podpicować tu i ówdzie, trzymało się swojsko kupy od chyba tych spojrzeń, siłą obrazów opatrzonych obramowane, detalach przyzwyczajonych, a tu masz. Ktoś postanowił zarobić jakieś niebotyczne sumy myśląc tylko jednokierunkowo, o własnej, hmm, wygodzie i wykombinował pomysł, żeby coś zmienić, poprawić niby.

Wymyslił, że lepiej zarobić raz, a konkretnie, raz zabić kilka drzew, wypełnić jedne papiery, a nie dwadzieścia kompletów rozdrabniając się, choć zapewne to tylko dopisanie kilku wierszy, ale naprawiając całą okolicę za to, niszcząc czasem drzewa inwestycją, bo to nic, że stare i, że ktoś w nich mieszka też. Ale skąd te ceny? Skąd ceny wszystkiego, skąd tyle czasu pochłania inwestycja, szaraczek brnie w szarym pyle w nozdrzach kilka lat, cała okolica wie, że "robi" się "lepiej", marzy o tym, przeżuwając cienką zupkę z kurzem. Szkoda, że efekt jest lustrzany..

Jak w krzywym zwierciadle odbija się fakt, że jakiś ... inwestor zbudował biurowiec gazownictwa na wylocie rzeczki, kranówki takiej płynącej tam od tysiącleci, wyżłobiło sobie toto rowek, zwierzątka tam piły wodę, mieszkały żabki i ptaszki, a człowiek mógł przekroczyć, normalnie było, drogę zbudowali nad strumuczkiem dziesiątki lat temu, z dziurą w drodze, ale ostatnio wylotu nie ma. Brak. Biurowiec jest. Zatoczkę autobusową zaanektował na swój parking.. Niedawno zalała wielka - nocą przyszła powódź - całą okolicę woda, jakieś 50 domów, albo więcej, przyjechałam sprzątać, niby tylko do kolan, telewizji nie bylo, ale parter i piwnice, ogród, życie zalane, piec nam przecieka bo zardzewiał, droga (ta z dziurą nieskończoną, choć nie wiem, nie widać, ale obejrzę następnym razem, stoi tam dom, zignorowali rzeczkę) zatamowała powódź. Biurowiec suchusieńki i wymarmurowany, bo przecież był po drugiej stronie dziury..

Nowy przystanek, taki poliwęglanowo - plastikowo - śmierdząco - skrzypiąco - lepki - korkuje całą okolicę, bo nie da się go wyminąć, bo zatokę ukradziono mieszkańcom z drogi, na parking, gdzie za rogiem jest ślepa ulica, ba traktat trzypasmowy, wybrukowany do pięknego Dworca z lat 20stych.. Dworca już nie ma. Nie ma pociągów dla ludzi, tylko dla towarów są i się nawet nie zatrzymują tutaj, bo nie ma po co. Na Dworcu jest tylko restauracja i wolny parking ciężarowy, na szczęście wspaniała knajpka z pięknym, swojskim jedzonkiem, kwiaty, dzięki Pani Danusi, nie śmierdzi obdrapane. Ale po co to drapać!? Czy nie można w tym samym czasie czytać książki? Dowiedzieć się czegoś? Plądrować wyobraźnią nieznane przestrzenie.. Zamiast opluwać i drapać. Pić i osikiwać..

Nowa droga, piękny, gładki asfalt z rażącym, "europejskim" zygzakiem ślicznie namalowanym przed przystankiem, samochody stają i ruszają, bo nie ma zatoczki, za minutę stają i ruszają bo tory, tiry, stają i ruszają pod oknem, smród i hałas, ludzie z przystanku dreptają asfaltem zapłacić za gaz. Matki z wózkami idą gęsiego z pociechami na lody. Rowerzyści, którzy mogliby dzielić chodnik, z racji szybkich ścigających nie wiadomo co motorów. Hałas ścigają.

Chodnika brak. Nigdy nie było, ale można było do sklepu, na pocztę (poczty już nie ma, bo kto by tam szedł asfaltem? Do 15-tej?), dworzec, do kościoła, co szczególnie ważne dla Babci 85-letniej, iść asfaltem, a jak jechały dwa samochody jednocześnie, zstąpić na trawę pobocza, ścieżkę taką. Teraz jest nowe żwirkowe pobocze zamiast chodnika. W żadnych butach iść się nie da. Pył w gardle, kamienie w bucie. Ledwo do sklepu 50 metrów da się.. Lepiej jechać autem.. Babcię wozimy, bo strach ją samą puszczać, tak pędzą samochody tym nowym asfaltem, który się zakorkował w dodatku przez nowy przystanek - to zrobili światła i po trzy (3) metry chodniczka wokół świateł. Przejść dla pieszych już nie ma... Jakieś 3 km dalej jest piękne 700 m chodnika w szczerym polu... Żadnych domów, tylko jakaś rozpoczęta wiele lat temu, ale nie tak znów dawno - w epoce kostki brukowej z małych elementow (tych mniejszych), inwestycja z zatoczką, i nic. Przejeżdża się tylko z rzadka tamtędy.

W miejscu gdzie powinien być chodnik - jest powódź, korek, smród, hałas i żwirek w bucie, codziennie przechodzi około stu osób. Nie wiem, nie liczyłam, bo mam ciekawsze zajęcia, ale jak zerknę, to ktoś idzie, a zerkam co jakiś czas.. Niestety również słyszę hamujące tirki (te krótsze), które dopiero co wyruszyły spod świateł 400 metrów wcześniej. Cud, że jeszcze nikt nie zginął.

Płakać się chce niemym krzykiem rozpaczy, na te zmiany na lepsze. Nawet słowo lepsze traci swą piękną moc.. Lepsze gorsze...

Próbuję odnaleźć w tym szerszy sens. I co widzę? Głupotę, brak komunikacji, chamstwo i chciwość. Znak XXI wieku..

Chcą nas wykurzyć.

Kogo mam sądzić? Urzędników, inwestorów, gazownictwo, czy państwo? Odszkodowanie po powodzi, bo ledwo się poddźwignęliśmy, włożyliśmy mnóstwo pracy w suszenie, niemal sięgnęliśmy dna.. A teraz wymyślono kolejną inwestycję. Zabezpieczenia przeciwpowodziowe. Ciekawe, jak będzie to wyglądało, zamiast przywrócić dziurę w drodze i starą rzeczkę, przystanek i chodnik. Nawet z jednej strony by wystarczył.. Miejsce jest, można troszkę zwęzić fosę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz